O mnie Lista
maratonów
Siedem
kontynentów
Marathon
Majors
Stolice
europejskie
Galerie
i relacje
Robert Celiński - relacje z maratonów Robert Celiński - moje maratony

2015-04-19, Łódź (Polska)


Udane otwarcie sezonu,
zwiedzanie Łodzi w biegu

Relacja Roberta z jego maratonu nr 91

Czas

Miejsce

%

2:58:02

48 /
1167

4.1


Maratony Roberta

Anulka zajęła szóste miejsce w MP kobiet w maratonie, które odbyły się w ramach Maratonu Łódzkiego. Wynik jest poniżej oczekiwań, bóle przyczepów nie pozwoliły na utrzymanie zakładanego tempa 4:00/km. Na szczęście Anulka porzuciła czarne myśli o zejściu z trasy i dobiegła do mety w Atlas Arenie poniżej 3 godzin. Kobiety wybiegły na trasę 18,5 minuty przed mężczyznami, więc niestety nie mogłem biec razem z żoną. Tak się jednak szczęśliwie złożyło, że biegliśmy obok siebie przez kilka minut w okolicach Atlas Areny - Anulka była wtedy na 41. kilometrze, ja na 37. Dla mnie był to 27. maraton przebiegnięty poniżej 3 godzin i jedenasty sezon z rzędu z takim osiągnięciem.

Kiedy biegłem maraton na Antarktydzie w 2008, organizatorzy opowiadali nam historię z poprzednich edycji tej imprezy, kiedy fale na oceanie były tak wysokie, że przez 2 dni nie byli w stanie zwodować pontonów i przetransportować biegaczy ze statku na brzeg. W związku z tym, musieli zorganizować maraton na pokładzie. Przeszło setka biegaczy truchtała wtedy na pętli wyznaczonej na rosyjskim lodołamaczu. Każdy musiał ją pokonać dziesiątki razy. Absurd? Taki sam jak np. maraton dookoła stołu, który był kiedyś organizowany w Polsce przez jednego z producentów odzieży (to była akurat sztafeta maratońska). Jak ktoś mi się pochwali, że dokonał podobnego absurdalnego wyczynu, to odpowiem: "Phi, ja przebiegłem maraton w łodzi" ;-)

W Łodzi byliśmy kiedyś z Anulką przy okazji oglądania Spajka, który był wtedy miesięcznym szczeniaczkiem. Odbierałem go miesiąc później jadąc z Warszawy do Łodygowic. To była zima, koniec stycznia 2010 roku. Po 30 latach mieszkania w Warszawie, zabierałem stąd wszystkie swoje rzeczy, a po drodze miałem zabrać Spajka z Łodzi i Anulkę z Bielska. Na początku wszystko szło dobrze - odebrałem małego psa u hodowcy w Łodzi i jechaliśmy sobie spokojnie w góry. Przed Częstochową musiałem zatankować, więc podjechałem na stację. Pies piszczał i trochę mnie rozkojarzył, przez co chyba zapomniałem, że nasz nowy samochód ma silnik diesla (wcześniej tankowałem tylko benzynę). Zatankowałem, zapłaciłem, odjechałem. Po chwili spostrzegłem, że silnik dziwnie się zachowuje - przerywał. Niedługo potem zorientowałem się, że musiałem nalać cały bak benzyny. Ostatkiem mocy udało mi się dojechać na inną stację w Częstochowie (w baku zostało trochę oleju napędowego), zadzwoniłem po pomoc drogową, w międzyczasie Spajkuś marzł w samochodzie i piszczał - masakra. Wzięli nas na lawetę, a wypompowanie benzyny z baku i z całego układu paliwowego zajęło im trochę czasu. W międzyczasie mały Spajk biegał po warsztacie. Operacja wypompowania benzyny się udała, zatankowałem olej napędowy, mogliśmy jechać dalej. To jednak nie koniec tej historii. Mocno spóźniony dojechałem do Bielska, zabrałem Anulkę, a kiedy dojeżdżaliśmy do Łodygowic, narzeczona wskazała mi genialny skrót, dzięki któremu mieliśmy oszczędzić 2 kilometry. Niestety, okazało się, że droga była odśnieżona tylko do pewnego momentu. Było za wąsko, żeby zawrócić, a kiedy jechałem na wstecznym, zsunąłem się do rowu wypełnionego śniegiem (w lusterkach widziałem tylko biel, ciężko było namierzyć drogę). Wspaniała sytuacja - północ, światła pogaszone, droga zasypana śniegiem i ponad kilometr marszu, żeby w końcu położyć się spać. Rozpłakana Anulka wzięła zmarzniętego, piszczącego szczeniaczka na ręce, ja zabrałem najpotrzebniejsze bagaże i jakoś udało nam się dojść do domu. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze - rano odkopaliśmy auto i zaczęliśmy układać sobie życie w Beskidach. Mimo wszystko, tę podróż zaczynającą się od Łodzi zapamiętam chyba do końca życia.

5 lat później do Łodzi przyciągnął nas maraton, w którym miały zostać rozegrane Mistrzostwa Polski kobiet. Rok wcześniej Anulka zdobyła w Dębnie brązowy medal MP i z różnych przyczyn chciała ponownie wystartować w imprezie mistrzowskiej. Szans na podobny sukces nie było, bo stawka w 2015 roku zapowiadała się znacznie mocniejsza. Mimo wszystko, Anulka chciała postarać się o dobry wynik na trasie w Łodzi, która była reklamowana jako szybka.

Dla mnie start w Łodzi był również wyzwaniem, bo chciałem połamać 3 godziny i mieć z głowy bieganie po asfalcie na cały sezon. Chodziło o to, że gdyby udało mi się tego dokonać, to byłby jedenasty sezon z rzędu z takim osiągnięciem. Chciałem zachować tę dobrą passę.

W sobotę rano zostawiliśmy psa u teściów i po 3 godzinach jazdy byliśmy w Łodzi. Podjechaliśmy pod Atlas Arenę, gdzie mieściło się biuro zawodów oraz expo. Moje formalności poszły sprawnie, może poza weryfikacją chipa w numerze startowym. Firma mierząca czas zawaliła sprawę, do tego punktu ustawiała się spora kolejka. W czasie trwania imprezy również można mieć zastrzeżenia co do działania strony, która długo była niedostępna.

Miło było za to na pasta party. Sympatyczni kelnerzy pozwolili nam wziąć dokładkę i to mimo faktu, że Anulka nie miała jeszcze kuponu na jedzenie. Miała go dostać dopiero w czasie odprawy dla zawodniczek startujących w MP, którą zaplanowano na 18:30. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero na miejscu - pod tym względem panował chaos informacyjny.

Biuro zawodów i meta w Atlas Arenie
Prezentacja elity
Ten mały samochodzik prowadził zawodników elity

Po odbiorze mojego pakietu pojechaliśmy do Hotelu Borowiecki, w którym mieliśmy zarezerwowany nocleg. Hotel jest godny polecenia: bardzo miły personel, przygotowali wcześniejsze śniadanie dla biegaczy i pozwolili nam opuścić pokój o 14 następnego dnia, dzięki czemu mogliśmy się spokojnie wykąpać po biegu.

Wieczorem podjechaliśmy na odprawę techniczną elity i zawodniczek startujących w MP. Prowadził ją dyrektor techniczny maratonu - Zbigniew Nadolski, a pomagała mu jego podopieczna Agnieszka Gortel - wielokrotna mistrzyni Polski w półmaratonie. Na odprawie był między innymi Yared Shegumo - zawodnik pochodzenia etiopskiego, który przyjął polskie obywatelstwo i w naszych barwach zdobył rok wcześniej srebrny medal ME w maratonie. Wygrał również poprzednią edycję maratonu w Łodzi. Wychodziliśmy trochę wcześniej z Sali i musieliśmy przeprosić Yareda, żeby nas przepuścił do wyjścia. Przy okazji, życzyliśmy mu powodzenia, a on podziękował, sympatycznie się uśmiechając. Niestety, następnego dnia nie poszło mu tak dobrze jak rok wcześniej - był czwarty.

Jedyne zdjęcie zrobione w czasie krótkiego zwiedzania - kościół Matki Boskiej Zwycięskiej

Przeważnie w czasie wyjazdów na maratony staramy się zwiedzać miasto. Tym razem nie mieliśmy na to czasu, bo trzeba było oszczędzać siły. Podeszliśmy tylko do pobliskiego kościoła, przejechaliśmy kawałek w stronę centrum i wróciliśmy do hotelu.

Następnego dnia na wczesne śniadanie przyszło wielu biegaczy, między innymi Tomek Jędrzejko, który miał prowadzić grupę na 3:30. Poprzedniego dnia wieczorem Tomek wrzucił na Facebook zdjęcie swojego stroju startowego i zwróciłem uwagę, że pościel miała identyczny wzór jak nasza. Podejrzewałem, że też nocuje w naszym hotelu.

Na start maratonu przy alei Unii Lubelskiej mieliśmy niewiele ponad kilometr - przyjemny spacerek. Elita kobiet i zawodniczki z mistrzostw Polski startowały 18,5 minuty przed resztą maratończyków. Anulka miała dobre warunki, zawodniczki przebierały się w namiocie i tam zostawiały swoje rzeczy. Mnie też to się przydało. Nie doczytałem w regulaminie, że depozyt trzeba zostawić w Atlas Arenie i miałbym teraz problem, żeby tam pobiec i wrócić na start. Wrzuciłem więc torbę do depozytu Anulki.

Anulka przed startem w Łodzi

Anulka wystartowała spokojnie, gdzieś na końcu stawki maratonek. Na pierwszym kilometrze w czołówce biegło kilka Kenijek oraz faworytki do złota MP: Monika Stefanowicz i Agnieszka Mierzejewska. Ta pierwsza zgarnęła w tym biegu całą pulę, ponieważ zdobyła tytuł mistrzyni Polski, wygrała wśród kobiet, a także zwyciężyła w rywalizacji o samochód, nie dając się dogonić żadnemu mężczyźnie.

Reszta stawki maratońskiej wraz z biegiem na 10 km wystartowała ponad kwadrans później, punktualnie o 9. Ja miałem zacząć spokojnie, ale tradycyjnie trochę mnie poniosło i pierwsze 2 kilometry były trochę za szybko. Bałem się, że znowu pojawią się trapiące mnie w ostatnim czasie problemy z kurczami łydek i stopy. W półmaratonie w Krakowie musiałem się z tego powodu zatrzymać, a tydzień wcześniej w czasie piątki w Cieszynie, ostatnie 300 metrów biegłem kuśtykając. Rehabilitant Anulki zdiagnozował, że pewnie jest to przykurcz i muszę rozciągać oraz rozbijać łydkę kijkiem do masażu.

Niestety, na piątym kilometrze przy Parku Staromiejskim lewa łydka znowu zaczęła mi sztywnieć. Natychmiast zwolniłem do komfortowego tempa 4:30/km, tak biegłem przez minutę, a potem zacząłem nieśmiało przyspieszać. Starałem się rozluźnić stopę i to przyniosło efekt - zesztywnienie zniknęło. Park Helenów okrążyłem już zaplanowanym tempem, po czym skręciłem z Północnej na Piotrkowską - najbardziej atrakcyjny turystycznie odcinek na trasie. Przed dziesiątym kilometrem miałem jeszcze lekki problem z łydką, ale zastosowałem tę samą metodę co poprzednio i od tego momentu zesztywnienie przestało mnie prześladować.

Biegnę Piotrkowską na dziewiątym kilometrze, fot. dzienniklodzki.pl

Na ulicy Politechniki znajdowała się kilometrowa mijanka, gdzie można było ocenić swoje miejsce w stawce. Miło dopingował mnie Radek Mękal, który tego dnia walczył o życiówkę. Ja starałem się trzymać tempo w okolicach 4:15/km, żeby osiągnąć swój cel. Szło mi bardzo dobrze, kilometry szybko mijały. Rzadko mi się zdarza, że już w połowie dystansu wiem, że na mecie uda mi się połamać 3 godziny, ale w Łodzi właśnie tak się czułem. Po 24 kilometrach wybiegliśmy na ulicę Maratońską, na której była długa mijanka. Niestety lub na szczęście, nie udało mi się tam zobaczyć Anulki. Niestety, bo lubię na nią patrzeć, a na szczęście, bo oznaczało to, że zwiększyła swoją przewagę nade mną z 18,5 do przynajmniej 20 minut.

W tych okolicach biegłem z poznanym na trasie chłopakiem, z którym wymienialiśmy się na prowadzeniu. Na zawrotce trochę został, bo musiał zawiązać buta, ale po kilometrze znowu mnie dogonił. Po 31 km dobiegliśmy do Atlas Areny i tam czekały nas jeszcze dwie pętle dookoła Parku Piłsudskiego - duża 7 km i mniejsza - 4 km. Byłem lekko zdezorientowany, kiedy w okolicach 33. km z naprzeciwka nabiegła Izabela Trzaskalska, a w jej okolicach było jeszcze kilku mężczyzn. Pomylili trasę i wybiegli jeszcze raz na dłuższą pętlę. Chyba ktoś nie dopilnował odpowiedniego kierowania ruchem w newralgicznym miejscu.

Ja na szczęście znałem trasę i pewnie zmierzałem do mety. Tempo wprawdzie nieco spadło i choć do tej pory przeważnie tylko wyprzedzałem, to teraz minęło mnie dwóch nieco szybszych zawodników. Na półtora kilometra przed Atlas Areną zrównałem się z Anulką ;-) Ona kończyła mniejszą pętlę i miała w nogach ponad 40 km biegu. Niestety, nie wyglądała najlepiej, narzekała na straszne bóle przyczepów kulszowo-goleniowych. Ta uporczywa kontuzja prześladowała ją już dwa lata i żaden rehabilitant nie był w stanie jej pomóc. Marzenia o połamaniu 2:50 prysły, pozostała walka o wynik w moich okolicach. Policzyłem szybko, że Anulka powinna pobiec w okolicach 2:58-2:59. Biegliśmy trochę razem, ale potem musiałem wrócić do zakładanego tempo i pożegnałem żonę. Obejrzałem się tylko za siebie, jak zbiegała do Atlas Areny na 400 m przed metą.

Walka Anulki na ostatnich kilometrach, fot. biegampolodzi.pl
Końcówka trochę bolała, ale maraton zawsze musi boleć ;-), fot. biegampolodzi.pl

Mnie pozostało jeszcze 4,5 kilometra. Miłe wsparcie dostałem od Krzyśka Dołęgowskiego, który przyjechał tu kibicować żonie. Magda przybiegła kwadrans po mnie. Na ostatnich kilometrach trochę cierpiałem, ale trzymałem przyzwoite tempo i w dobrym humorze wbiegłem na ostatnią "setkę" w Atlas Arenie. Równe 2:58 - satysfakcjonujący mnie wynik. Był to mój 27. maraton poniżej 3 godzin i jedenasty sezon z rzędu, w którym miałem takie osiągnięcie.

Na mecie czekała na mnie Anulka, która siedziała oparta o banery. Nabiegała 2:58:51 i zajęła szóste miejsce w mistrzostwach Polski. Zwyciężyła Monika Stefanowicz ze świetnym czasem 2:29:28, niewiele słabsza była Agnieszka Mierzejewska (2:30:55). Ciekawa sytuacja była w przypadku brązowego medalu. Izabela Trzaskalska po pomyleniu trasy straciła pewną trzecią pozycją, bo w międzyczasie wyprzedziła ją Ewa Kucharska. Organizatorzy uznali, że w takiej sytuacji brązowy medal należy się ex aequo obu paniom. Piąta przybiegła Monika Kaczmarek, szósta - Anulka. Była ostatnią zawodniczką, której udało się połamać 3 godziny, a dodatkowo, jako ostatnia załapała się na szerokie podium MP (nagradzano sześć zawodniczek). Mimo wszystko, musiałem pocieszać rozczarowaną wynikiem żonę.

Najlepsze zawodniczki MP kobiet w maratonie: 1. Monika Stefanowicz, 2. Agnieszka Mierzejewska, 3. Izabela Trzaskalska (ex aequo z nieobecną na dekoracji Ewą Kucharską), 5. Monika Kaczmarek, 6. Anulka

Zaczekaliśmy na dekorację w towarzystwie Radka, który był bardzo zadowolony ze swojej życiówki (poniżej 3:21). Potem w końcu wyszliśmy w ciemności hali, by zderzyć się z tłumem kibiców ŁKS-u, który napierał na stadion miejski, żeby zobaczyć mecz swojej drużyny. Przy stacji kolejowej Łódź Kaliska wsiedliśmy do taksówki i po kilku minutach byliśmy w hotelu. Szybki prysznic i przed 14 zwolniliśmy pokój. Potem miałem małe deja vu, bo 5 lat temu pokonywałem dokładnie tę samą trasę. Z Łodzi do Łodygowic. Tym razem jednak jechałem z Anulką, a nie ze Spajkiem. Tego drugiego odebraliśmy w Łodygowicach i zawieźliśmy do Bielska. Szczęśliwie, tym razem benzyna okazała się właściwym paliwem, a na koniec nie utknęliśmy w żadnej zaspie ;-)

Wszystkie relacje Byledobiec Anin

Lista maratonów Roberta

Powrót


(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin