O mnie Lista
maratonów
Siedem
kontynentów
Marathon
Majors
Stolice
europejskie
Galerie
i relacje
Robert Celiński - relacje z maratonów Robert Celiński - moje maratony

2007-07-21, Szczytno (Polska)


Wygrana kategoria wiekowa,
pierwsze pieniądze z biegania

Relacja Roberta z jego maratonu nr 27

Czas

Miejsce

%

2:55:58

4 /
83

4.8


Maratony Roberta

W moim kalendarzu maratońskim nie mogło zabraknąć Szczytna. Jednym z głównych powodów jest to, że po biegu można pojechać do mojego przyjaciela Fabiana, wykąpać się w jeziorze, rozpalić ognisko i przenocować pod namiotem. Potem można potruchtać po mazurskich wzgórzach, znowu się wykąpać, a dzień zakończyć spływem Krutynią. Taki właśnie scenariusz miał weekend, na który wybrałem się wraz z braćmi.

Do maratonu nie byłem jakoś specjalnie przygotowany. Najpierw spędziłem tydzień w Ameryce Południowej, gdzie po maratonie w Rio miałem bardzo mało czasu, żeby zadbać o formę. Po powrocie przyszła kolej na szalony okres spędzony na organizacji Anińskiej Siódemki. Nie pamiętam, kiedy poprzednim razem przebiegłem mniej niż 40 km w ciągu tygodnia. Później zrobiłem kilka treningów, ale wiedziałem, że w Szczytnie nie poszaleję.

Maraton Juranda przeniesiono z niedzieli na sobotę. Postanowiliśmy wyjechać w dniu biegu, żeby nie spędzić kilku godzin w piątkowych korkach. Była to mądra decyzja. Zapakowaliśmy do auta rower dla Marka, który obiecał przejechać z nami całą trasę jako serwis. Ten pomysł był jeszcze lepszy.

Do Szczytna przyjechaliśmy godzinę przed biegiem. Już w trakcie zapisów mogliśmy ocenić, że frekwencja nie będzie bardzo wysoka (bieg ukończyły ostatecznie 83 osoby). Złożyliśmy rower Markowi i poprosiliśmy, żeby dołączył do nas po pierwszej, niewielkiej pętli, prowadzącej dookoła Jeziora Domowego Małego. Na starcie ustaliliśmy jeszcze raz plany. Alex leciał na 2:50, ja chciałem złamać 2:55, ale na początku miałem utrzymywać tempo 4:00/km.

Prowadzący peleton na samym początku biegu

Wystartowaliśmy mocno, początkowo prowadził zawodnik, który bardzo często zaczyna pierwszy, a kończy jako jeden z ostatnich. Na początku jeszcze trochę rozmawialiśmy, prowadząc grupę. Po pętli dołączył do nas Marek. Zwróciłem Alexowi uwagę, że idziemy trochę za szybko, ale zignorował moje słowa. Kiedy wybiegaliśmy ze Szczytna, zostałem za 4-osobową grupą, prowadzoną przez Alexa. Dobrze zrobiłem, choć i tak pierwsze 5 km poleciałem w czasie 19:40 - zdecydowanie za szybko. Marek towarzyszył mi na rowerze i obaj przyglądaliśmy się, jak prowadząca grupa powoli się od nas oddala. Niedaleko przed zakrętem w Olszynach przejechał obok nas samochód ze znajomymi z Jedwabna. Dodało mi to otuchy, wesoło wymieniliśmy kilka zdań. Za zakrętem biegłem już z Jurkiem Wyką (był to jego 109 maraton!), który odpadł z prowadzącej grupy, a dogonił nas Jacek Ciełuszecki - mocny biegacz ze Szczytna. Chłopaki zamienili się miejscami w stawce, a ja cały czas pozostawałem piąty. Marek co jakiś czas ruszał do przodu, a potem zdawał mi relację, co dzieje się w grupie Alexa, która dawno znikła mi z oczu. Pomoc Marka była nieoceniona. Bez niego ciężko byłoby mi złamać 3 godziny w tym dzikim maratonie.

Alex narzuca mocne tempo po wybiegnięciu ze Szczytna

Tak mijały kolejne miejscowości - Niedźwiedzie, Gawrzyjałki, Pużary. W końcu dotarłem do Lipowca, gdzie trzeba było zaliczyć zawrotkę. Tam Marek mógł chwilę odpocząć i poczekać, aż do niego wrócimy. Była to też dobra okazja do oceny sytuacji w stawce. Na prowadzeniu był bezkonkurencyjny Jarosław Janicki, któremu kroku dotrzymywał jeszcze Piotr Kuryło. Alex z Jackiem biegli spory kawałek za nimi. Moja przewaga nad kolejnymi rywalami też była już dosyć spora. Biegłem dalej swoim tempem. Na 31 km podjechała do mnie furgonetka z napisem TVP. Ekipa otworzyła drzwi, zaczęło się filmowanie i pierwszy wywiad, którego udzieliłem w trakcie biegu.

Marek się wygłupia, ja walczę

Niedługo później zaliczyłem kultową już dla mnie miejscowość - Wały. To właśnie tutaj w poprzednim roku ludzie leżeli na chodnikach, obojętnie patrząc na zmęczonych maratończyków. Kolejną miejscowością były Wawrochy, gdzie znowu spotkałem ekipę ze Szczytna. Z uśmiechem potwierdziłem, że biegnie mi się znakomicie. Minąłem 35. kilometr i na granicy lasu zobaczyłem Alexa - pierwszy raz po dwóch godzinach samotnej walki. Zacząłem doganiać braci, co nie było trudne, bo Alex szedł. Przegrzały mu się mięśnie i musiał polewać je wodą. Próbowałem go zdopingować do walki, biegł chwilę za mną, ale potem musiał odpuścić i przeszedł do chodu. Zapłacił za zbyt szybki początek. Poruszałem się spokojnie ze świadomością, że bez problemu złamię 3 godziny. Przebiegłem spokojnie przez Płozy, czekając na przejazd kolejowy, który minąłem w okolicach Młyńska. Nie widziałem nikogo z przodu ani z tyłu i stało się pewne, że będę czwarty. Spokojnie wbiegłem na stadion, a w połowie kółka zacząłem się zastanawiać, czy uda mi się złamać 2:56. Przyspieszyłem na łuku i po sprincie na ostatniej prostej zatrzymałem stoper na 2:55:58.

Na mecie jakieś trzy urocze piętnastolatki chciały zrobić sobie ze mną zdjęcie, ale poprosiłem, żeby zaczekały dwie minuty, aż dojdę do siebie. Później o tym zapomniałem. Porozmawiałem chwilę ze znajomymi ze Szczytna, a w tym czasie na mecie pojawił się Alex, z czasem 2:58:18. Nie był zadowolony przede wszystkim ze sposobu, w jaki rozegrał bieg. Mimo wszysko, mógł być usatysfakcjonowany, że zajął 5 miejsce i jako ostatni połamał 3 godziny.

Alex wbiega na metę jako piąty - jest ostatnim zawodnikiem, który łamie 3 godziny

Roztruchtałem się trochę na bosaka, po czym spędziłem ponad godzinę, leżąc na murawie Stadionu Leśnego. Nie skorzystałem z kiełbasy i grochówki, pożywiłem się za to drożdżówkami. Poprzednio ustaliliśmy z Alexem, że piwo po biegu będzie mógł pić ten z nas, który uzyska lepszy czas, ale mimo zwycięstwa odstąpiłem bratu ten przywilej. Na koniec odebraliśmy dyplomy. Okazało się, że wygraliśmy swoją kategorię wiekową, bo przed nami znaleźli się zawodnicy powyżej 30 lat. Dodatkowo wygraliśmy pieniądze - całkiem przyzwoitą kwotę. Po raz pierwszy zdarzyło nam się coś takiego, wcześniej wygraliśmy nagrody rzeczowe w Sielpii - Alex odtwarzacz DVD, a ja namiot (pod którym zresztą spaliśmy na Mazurach). Pieniądze pokryły wszystkie koszty związane z wyjazdem. Na koniec wskoczyliśmy na podium. Tak zakończył się dla nas 26. Maraton Juranda. Zmartwiły mnie tylko pogłoski, że miała to być ostatnia edycja tej imprezy (choć słyszałem to już rok wcześniej).

Podium w kategorii dla Byledobieców

Do centrum Szczytna wróciliśmy z Alexem na piechotę, a Marek leniwie pedałował na rowerze. On też pokonał tego dnia maraton. Zrobiliśmy zakupy i pojechaliśmy do Fabiana nad jezioro. Tam czekały na nas tradycyjne mazurskie atrakcje. Wykąpaliśmy się w jeziorze, rozbiliśmy namiot, popływaliśmy łódką, a na koniec zrobiliśmy żarcie na ognisku, popijając dużą ilością piwa.

...a potem już tylko relaks

O wschodzie słońca przeniosłem się ze śpiworem z namiotu na pomost, gdzie przespałem ranek. Udało mi się zmobilizować towarzystwo na poranny rozruch. Była całkiem pokaźna grupka - trzech braci i Fabian ze swoim tatą. Marek już po paru kilometrach w żółwim tempie jęczał, że nie ma siły biec, ale dawał sobie radę. Z podziwem patrzyłem za to na panów Fabiańskich - radzili sobie znakomicie.

Po bieganiu zaliczyliśmy obowiązkową kąpiel w jeziorze, sprzątnęliśmy obozowisko i pojechaliśmy na umówiony na południe spływ kajakowy z Krutyni do Ukty. Zabawa była przednia - po długim czasie wytrwałego wiosłowania zaczęliśmy się bawić w spychanie znajomych w szuwary i obracanie ich kajaków o 180 stopni. Byłem sam w kajaku i najpierw toczyłem walki z braćmi (umówiliśmy się, że nie można wiosłem po twarzy, poza tym nie było zasad). Potem zawiązaliśmy koalicję LiS i walczyliśmy z innymi. Na koniec porządnie nas zmoczyło w czasie burzy, ale to też miało swój klimat.

Podróż do Warszawy upłynęła na poszukiwaniu objazdów i irytacji, spowodowanej organizacją ruchu wahadłowego na długich odcinkach - jakby na złość ludziom wracającym z weekendu. Nawet te niedogodności nie mogły przekreślić fantastycznego nastroju, jaki utrzymywał się u mnie przez cały następny tydzień.

Wszystkie relacje Byledobiec Anin

Lista maratonów Roberta

Powrót


(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin